Z mojej bardzo ograniczonej wiedzy winiarskiej wynika, że najlepsze wina leżakują od kilku do kilkunastu lat. I że nie da się osiągnąć dobrego smaku bez tego elementu procesu produkcji napoju. Wiem też – na czym odrobinę lepiej się znam – że ciasto drożdżowe na pizzę leży sobie pod ściereczką i rośnie minimum pół godziny. A najlepiej to tak z godzinę. Jeśli zniecierpliwiony wyłożysz je na stolnicę szybciej, będzie zapewne twarde i mało rozciągliwe.
No i dzieci. Przecież dzieci też leżakują. Tu akurat reguły żadnej nie ma. Krążą wieści zarówno o 5-minutowych, jak i o kilkugodzinnych drzemkach. Oprócz zbawiennego wpływu takiej drzemki na wyswobodzonych na kilka chwil rodziców lub opiekunów, krótki odpoczynek ma przede wszystkim pomóc maluchom zregenerować siły na resztę dnia.
Wszystkie te rodzaje krótkiego leżakowania czegoś lub kogoś, czas ich niedotykania i nieruszania, pozostawienia w spokoju, służą poprawie lub polepszeniu stanu tej rzeczy lub osoby. Mają zatem na celu pozytywną zmianę ich jakości.
Czym jest w związku z tym leżakowanie tekstu?
Praca nad tekstem (naukowym i każdym innym) nie kończy się na postawieniu kropki w ostatnim jego zdaniu. Przed złożeniem lub wysłaniem tekstu w miejsce, w którym się go oczekuje, trzeba go oczywiście kilkukrotnie przeczytać. Dobrze jest też wręczyć sprawdzony tekst komuś innemu do koleżeńskiej recenzji lub – w niektórych przypadkach – także do profesjonalnej korekty i redakcji.
Haczyk tkwi w tym, że warto najpierw dać tekstowi chwilkę poleżeć. Tak, żeby nikt na niego nie patrzył – ani ty, ani nikt inny.
Twój tekst nie zmieni się w tym czasie ani odrobinę. Tym, co się zmieni jest twój stosunek do niego.
Powrót do własnego tekstu po jego odłożeniu na jakiś czas może nieco przypominać recenzję koleżeńską. Zerkamy wtedy na dany tekst z dystansem, świeżym okiem. Mamy większą szansę na wcielenie się w rolę czytelnika, aniżeli autora tekstu. Choć w 100% takiego stanu oczywiście nigdy nie osiągniemy.
Jak może to wyglądać w praktyce?
Jeśli pomiędzy odłożeniem tekstu a powrotem do niego nie zajmowaliśmy się tym samym tematem, o którym traktuje nasza praca – tym lepiej. Zajęcie naszego umysłu inną aktywnością lub chociażby innym tematem, pozwala nam poniekąd zapomnieć o tym, co było w naszej głowie w trakcie pisania. „Resetujemy” tym sposobem nasz stosunek do tekstu. Zapominamy te jego fragmenty, które nas najbardziej frustrowały. Nie pamiętamy już, gdzie utknęliśmy na dłużej. Dobrze jest zatem w czasie takiego leżakowania zapewnić sobie po prostu inną aktywność.
Tym, co najbardziej urzeka mnie podczas leżakowania moich tekstów jest to, że po powrocie do nich jestem w stanie wyłapać wiele niepotrzebnych słów i nietrafionych zwrotów. Nie wiem jak to się dzieje, ale jest je po prostu bardziej widać! Po odłożeniu tekstu na jakiś czas, o wiele łatwiej jest nam wykreślić z niego zbędne słowa lub zamienić je na lepsze. Mogą nam wpaść też do głowy ciekawe rozwiązania redakcyjne. Nagle znajdują się dobre rozwiązania na poprawę „krzywo” wyglądających zdań, których żadnym sposobem nie mogliśmy zmienić podczas właściwego pisania. Magia! : )
Powrót do tekstu i bardziej krytyczne spojrzenie na niego pozwala nam też na jego skrócenie. Wywalając zbędne słowa automatycznie przyczyniamy się bowiem do zmniejszenia ilości słów. Jest to więc dobry moment na poprawę zwięzłości tekstu.
Pewnie narzuca ci się teraz pytanie….:
Ile ma trwać takie leżakowanie?
Uważam, że zależy to od długości tekstu i/lub od czasu spędzonego nad nim. W pisaniu naukowym nie chodzi przecież tylko o sam proces mechanicznego zapisywania słów na papier. Ważnym jest przede wszystkim opracowywania materiału merytorycznego. Czasem w trakcie pisania wciąż jeszcze coś czytamy, dopracowujemy, dowiadujemy się szczegółów.
W efekcie tym co odkładamy na bok nie są zapisane strony dokumentu tekstowego, ale duży wysiłek umysłowy związany z pracą nad konkretnym zagadnieniem.
Wydaje mi się zatem, że powinieneś wrócić do tekstu wtedy, kiedy poczujesz, że od niego odpocząłeś. Będzie to zapewne kilka do kilkunastu dni w przypadku krótszych i mniej pracochłonnych prac. Myślę, że nawet około miesiąca w przypadku większych kobył. Stephen King, który – zaznaczmy – naukowo nie pisał, zaleca w swoim poradniku dla pisarzy, aby dać tekstowi poleżeć przynajmniej sześć tygodni.
Kilka przemyśleń na koniec…
Wśród pisarzy, redaktorów i korektorów leżakowanie tekstów nie jest żadnym novum. W podręcznikach dotyczących pisania oraz w książkach publikowanych przez samych autorów na temat ich warsztatu pisarskiego bardzo często można spotkać się z sugestią, żeby dać tekstowi na chwilkę odpocząć.
Mam jednak takie podejrzenie, graniczące z pewnością, że nie jest to metoda szczególnie popularna wśród studentów. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że nie rezerwujemy na napisanie tekstu wystarczającej ilości czasu. Mam tu na myśli różne rodzaje tekstu, od esejów na zaliczenie aż po prace dyplomowe. Jeśli problemem jest wyrobić się z samym pisaniem przed deadlinem, to jak tu jeszcze wcisnąć kilka dni na leżakowanie, drugie i trzecie czytanie, no i jeszcze recenzję koleżeńską?!
No, ale to już zupełnie inna para kaloszy. O tym, jak ja to robię pisałam tutaj. A tu z kolei zdradziłam kilka sposobów lepszej organizacji w pracy naukowej.
*
I tak, temu tekstowi też dałam trochę poleżeć : )
Dokładnie tak robię! 🙂 Staram się pisać tekst na bloga kilka dni prze publikacją. Potem wysyłam go dwóm znajomym, bo wiadomo, ja się tyle na niego patrzy to nie widzi się, że w jednym miejscu dało się trzy „w” pod rząd. Potem jeszcze raz czytam ja i poprawiam. Następnie po publikacji wysyłam jeszcze raz do tej samej dwójki, żeby zobaczyli, jak wygląda z grafikami i czy jeszcze czegoś nie widzą. Polecam każdemu 🙂 Świetna rada, mam nadzieję, ze dużo osób skorzysta 🙂
Dziękuję, też mam taką nadzieję! 🙂