Efekt św. Mateusza w nauce

Czym jest efekt św. Mateusza w świecie nauki?

Pisarni uczymy się, jak lepiej pisać teksty naukowe. Kiedy jesteśmy już nieco dłużej w świecie nauki, możemy jednak odnieść wrażenie, że to nie zawsze jakość tekstów decyduje w nim o powodzeniu. Ba! Czasem możemy poczuć, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nam! Jednym z wytłumaczeń okazuje się efekt św. Mateusza.

No dobra, ale co miał św. Mateusz do pisania?

Św. Mateusz nie miał oczywiście wiedzy na temat tego, jak w XX czy XXI w. rozwijać się będzie nauka. Zjawisku, o którym mowa przypisuje się jednak tę właśnie nazwę ze względu na fakt, że w Ewangelii według św. Mateusza – w przypowieści o talentach – pojawia się zdanie, które zawiera sedno problemu, o którym będzie tu dzisiaj mowa. Chodzi o następujący fragment:

Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.

Mt 25, 29 za Biblią tysiąclecia

Pewnie nieźle cię to zaintrygowało. Zaraz wszystko się wyjaśni!

Kto po raz pierwszy opisał efekt św. Mateusza?

Powiązanie pomiędzy tym, jak działa współczesny system uzyskiwania prestiżu w świecie nauki a sformułowaniem, którego autorstwo przypisuje się św. Mateuszowi, po raz pierwszy zauważył i opisał amerykański socjolog Robert Merton.

Posiłkował się danymi zgromadzonymi przez Harriet Zuckerman, której udało się przeprowadzić wywiady z 55 amerykańskimi laureatami Nagrody Nobla. Dodatkowo Merton wziął pod uwagę pamiętniki, listy, notatki czy wspomnienia pozostawione przez tychże naukowców. Wziął też pod uwagę rozważania innych badaczy przyglądających się systemowi nagradzania za wyniki w nauce, m.in. Barneya G. Glasera, Warrena O. Hagstroma czy Stephena i Jonathana R. Cole’ów.

Merton opublikował swoje przemyślenia w artykule The Matthew Effect in Science, który pojawił się w czasopiśmie „Science” w styczniu 1968 r.

Oto jak przebiegał tok jego rozumowania

Merton w artykule zaczyna swoje rozważania od stwierdzenia dość oczywistego, że istnieją naukowcy, którzy nigdy nie otrzymali Nagrody Nobla i nigdy jej już nie otrzymają, mimo że znacznie przyczynili się do rozwoju nauki. A może nawet przyczynili się bardziej, niż ci, którzy ją dostali. Nobel nie jest oczywiście jedyną prestiżową nagrodą, której otrzymanie marzy się naukowcom. Innym może być np. dostęp do grona członków Francuskiej Akademii Nauk, które – jak pisze Merton – przez dekady ograniczało się jedynie do 40 członków. Wszyscy naukowcy, którzy nie mieszczą się w tym gronie – mimo niebywałych osiągnięć – „siedzą” na 41. krześle.

I tak jest w przypadku wielu innych instytucji, które są stworzone w celu identyfikacji i nagradzania naukowych talentów. Zawsze jest ktoś, kto nagrodę dostaje i ktoś inny, kto zostaje z niczym. Czyli siedzi na metaforycznym 41. krześle. Merton zwraca także na wstępie uwagę, że w czasach obfitujących w wielkie naukowe talenty, nagradzane są faktycznie same perełki i wielu świetnych naukowców musi obejść się smakiem. Ale są też czasy „marne” pod kątem naukowym, a ktoś jednak nagrody musi otrzymać. Zyskują je więc wtedy nieco mniej znamienite postaci i może nawet mniej znamienite niż te, które musiały obejść się smakiem jakiś czas temu. (Fajne, do przemyślenia!)

Osoby odznaczone prestiżowymi nagrodami zapisują się na kartach historii. Co więcej, nie chcą oczywiście spaść w swoich kolejnych projektach naukowych poniżej tego wysokiego poziomu „robienia” nauki, więc ich kolejne prace są zazwyczaj równie znamienite. Środowisko naukowe oczekuje od nich odpowiednio więcej. W sposób zamierzony czy też nie, nagradzanie największych talentów w nauce stwarza w tym środowisku pewną strukturę klasową, w której nierówno rozłożone są szanse badaczy na prowadzenie jeszcze bardziej ważkich badań w przyszłości.

Na czym polega efekt św. Mateusza
Na czym polega efekt św. Mateusza?

Okazało się, że te wstępne obserwacje Mertona znalazły potwierdzenie w wypowiedziach laureatów Nagrody Nobla, w które autor się zagłębił. Przyznawali oni, że w świecie nauki docenia się zazwyczaj tych już docenionych. Nawet jeśli wybitni naukowcy są jedynie współautorami eksperymentów, projektów czy artykułów naukowych, to oni zazwyczaj zbierają największe owoce takiej współpracy, podczas gdy reszta badaczy „staje się jedynie przypisem”. Chociażby przez sam fakt, że nazwisko takiego laureata prestiżowych nagród jest już znane i przez to łatwiej zapamiętywane.

Cytowane przez Mertona wypowiedzi Noblistów wskazywały na wiele dowodów istnienia takiego „skrzywienia”. Co więcej, były one na tyle jednoznaczne, że Merton stwierdził, że mamy w nauce do czynienia ze złożonym procesem społeczno-psychologicznym, który wpływa na system nagradzania za osiągnięcia w nauce oraz na system komunikacji wyników badań.

Efekt św. Mateusza polega na tym, że wybitni naukowcy są nieproporcjonalnie wielce docenieni za ich wkład w naukę, podczas gdy stosunkowo mało znani badacze są nieproporcjonalnie mało docenieni za wkład porównywalny do tych pierwszych. Innymi słowy system jest „skrzywiony” w kierunku już znanych badaczy, a ci mniej znani nie mają zwyczajnie szansy się przebić.

Mamy więc do czynienia z pewnego rodzaju samospełniającą się przepowiednią. Udaje ci się uzyskać prestiżową nagrodę. Masz więc dodatkową motywację, ale i zapewne środki na prowadzenie dalszych wysokiej jakości badań. Twoje nazwisko staje się rozpoznawalne, masz w związku z tym większe szanse na publikowanie kolejnych artykułów czy monografii. Nawet jeśli nie piszesz ich sam, zbierasz największe brawa za udział w tego typu projektach zbiorowych. Jeszcze bardziej zapadasz w pamięć i twoje prace są częściej wyszukiwane i częściej cytowane. Masz większe szanse na kolejne nagrody, a jednocześnie „blokujesz” wejście do wielkiego świata nauki innym badaczom o mniej rozpoznawalnej pozycji „na rynku”. To samo dzieje się nie tylko na poziomie indywidualnym, ale i instytucjonalnym (prestiżowe jednostki zyskują jeszcze więcej prestiżu). Proste, ale i smutne.

Merton pisał swój tekst pod koniec lat 60. XX w. Kiedy dołożymy do tej teorii niektóre zjawiska nam współczesne, zaczynamy trochę bardziej rozumieć reguły, jakimi kieruje się „punktoza” i „grantoza”. Zwycięzca – czy to jednostka czy instytucja nauki – zgarnia po prostu wszystko. Rozbija bank!

* Tutaj pragnę jeszcze zaznaczyć, że obszar działania efektu św. Mateusza traktuje się często w sposób rozszerzający. Tzn. uznaje się, że obejmuje on więcej obszarów życia społecznego niż tylko naukę. W Wikipedii można np. przeczytać, że chodzi tu o „bogacenie się już tych bogatych i ubożenie biednych”. Ja odwołuję się tu jednak stricte do artykułu Mertona i referuję wszystko tak, jak on to opisał w artykule dla „Science”. I nie, nie mówił tam o społeczeństwie jako o całości, ale o środowisku naukowym właśnie!

Efekt św. Mateusza – negatywne skutki

Sam Merton wskazał na negatywne skutki istnienia efektu św. Mateusza, a dalszy rozwój nauki i kolejne badania nad tym zjawiskiem wydłużyły jedynie listę negatywów. Merton pisze, że „podobnie jak inne samospełniające się przepowiednie, ta staje się w pewnych okolicznościach dysfunkcyjna”. Zwraca przede wszystkim uwagę na fakt, że to, iż prominentni badacze mogą (choć nie muszą) dokonywać rzeczywiście większego wkładu w rozwój nauki, nie oznacza, że są jedynymi, którzy kontrybuują w produkcji wiedzy. Niestety te kontrybucje „reszty świata nauki” często trafiają do szuflady. Wiele istotnych projektów badawczych nie zostaje dofinansowanych, a wiele naprawdę kluczowych publikacji naukowych nie zostaje opublikowanych. Lub zostaje opublikowanych z dużym opóźnieniem – jak pocieszająco dodaje Merton, przytaczając przykłady znanych już dziś badaczy, którzy przez lata odchodzili z kwitkiem spod drzwi dużych instytucji nauki lub prestiżowych czasopism.

Merton dochodzi także do wniosku, że efekt św. Mateusza wpływa tym sposobem na pogwałcenie jednej z kluczowych zasad, którymi kieruje się nauka – zasady uniwersalności. Prace mniej znanych naukowców nie zostają w odpowiedni sposób rozpropagowane. Autor konkluduje, że efekt św. Mateusza ogranicza więc rozwój nauki.

Inne badania nad efektem św. Mateusza

Tak jak wspomniałam, Merton nie był jedyną osobą, która przyglądała się omawianemu zjawisku. Jeśli zainteresował cię ten temat, możesz sięgnąć po dodatkową literaturę, której krótki opis przygotowałam poniżej.

T. Bol, M. de Vaan, A. van de Rijt, The Matthew effect in science funding, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America” 2018, vol. 115(19), p. 4887-4890.

Autorzy tego artykułu przeanalizowali dane dotyczące rozdziału grantów badawczych pomiędzy młodych naukowców z Holandii. Odkryli kilka ciekawych prawidłowości. Po pierwsze, kandydaci do grantów, którzy już kiedyś uzyskali inne nagrody naukowe, mieli większe szanse na otrzymanie pieniędzy na badania. Po drugie – osoby, które już raz zyskały grant, o wiele częściej ubiegają się o niego ponownie aniżeli ci, którzy nie znaleźli się wśród laureatów. Kolejne potwierdzenie, że efekt św. Mateusza działa i ma się świetnie.

D. Li, L. Agha, Big names or big ideas: Do peer-review panels select the best science proposals?, „Science” 2015, vol. 348, p. 434-438.

To podsumowanie wyników ogromnego badania prawie 140 tys. projektów badawczych, które uzyskały finansowanie amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Badacze przeanalizowali ścieżkę naukową tych osób, którym przyznano granty – zarówno przed aplikowaniem o finansowanie, jak i po jego uzyskaniu. Analizowano także, jaki wpływ na dalszy rozwój projektów badawczych mają ich recenzenci. Okazało się, że całkiem duży!

F. Squazzoni, C. Gandelli, Saint Matthew strikes again: An agent-based model of peer review and the scientific community structure, „Journal of Informetrics” 2012, vol. 6(2), p. 265–275.

W tej publikacji zebrano nie tyle wyniki badań empirycznych, co raczej próbę zbudowania modelu i scenariuszy wpływu zachowania recenzentów na jakość i ostateczny efekt recenzji koleżeńskiej (peer review). Zauważono, że wpływ na ostateczny wynik recenzji mają nie tylko sami recenzenci, ale też charakter środowiska naukowego w danym obszarze badawczym (a konkretnie jego homogeniczność). Autorzy tekstu stwierdzają, że efekt św. Mateusza zwiększa się, gdy istnieje duża konkurencja między naukowcami w danym obszarze nauki. Nie jest to zwykła stronniczość lub nadużycie, ale w niektórych sytuacjach jest po prostu nieodłączną część świata nauki.

Zamiast podsumowania

Musimy przyznać, że nie brzmi to wszystko zanadto zachęcająco. Myślę jednak, że w środowisku Pisarni mamy do czynienia z takimi osobami, które z pewnością nie poddadzą się w swojej wędrówce po ścieżce naukowej kariery tylko dlatego, że opisywany tutaj efekt faktycznie może mieć miejsce w środowisku naukowym, do którego należymy.

Istnieje bowiem jeszcze inna zasada: im więcej piszemy i im częściej próbujemy opublikować własne teksty, tym większe prawdopodobieństwo, że wyprodukowana przez nas wiedza dotrze do szerszego grona odbiorców. Jeśli nic nie napiszemy i poddamy się pokonani przez negatywne skutki efektu św. Mateusza, nie będziemy mieli najmniejszej szansy na to, żeby zyskać w tym świecie jakikolwiek, nawet najmniejszy prestiż. Ale mam nadzieję, że Wam, moi drodzy, nie trzeba tego powtarzać! : )


Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *